Czołem!
Skoro tak, to mam dobrą wiadomość: jej wysokość Werena jeszcze się w tych książkach pojawi.
Mikropowieść Czarne miecze (pierwotny tytuł Deszcze) to jeden z najstarszych tekstów „szererskich” – gdy go umieszczałem w zbiorze Prawo sępów (oddanym wydawcy w 1987 r.), polska literatura fantasy składała się z kilku lub najwyżej kilkunastu opowiadań i chyba ani jednej powieści – skleciłem zbiór, ale nie wiem, czy wszyscy inni autorzy razem wzięci zdołaliby sklecić drugi. Do tomu Serce Gór przeniosłem ten utwór w 1994 r. – prawie 30 lat temu, to były zupełnie inne czasy i inna fantastyka. Być może powinienem w którymś momencie wyrzucić tę mikropowieść z cyklu (ściśle: napisać remake), ale tego nie zrobiłem.
Jeśli uważasz, że w 1987 roku miałem ten cykl w pełni zaplanowany, rozpisany na bohaterów, wątki i rozdziały, to niezmiernie mi pochlebiasz. Dziękuję. Niemniej muszę wyprowadzić Cię z błędu – ślepy zaułek w tym cyklu nie dziwi; zdumiewa raczej geniusz autora (hm, nieprawdaż…), który podopinał wszystko w taki sposób, że tych ślepych zaułków jest niewiele.
Masz słuszność: wątek Leyny jedzie donikąd. Z perspektywy zarówno Grombelardzkiej legendy jak i całego cyklu, jest najzupełniej zbędny.
Dlaczego więc nie wyciąłem tego w najnowszym wydaniu? Bo przemycam tam dużo wiadomości o świecie. Gdy zacząłem grzebać w tej mikropowieści (z myślą o jej solidnym przebudowaniu, właściwie napisaniu od nowa), wyszło na jaw, że jeśli po prostu wytnę ten wątek, to będę musiał w jakimś innym tomie dać opis Rollayny, podprowadzić dartańską obyczajowość, pokazać te piaszczyste drogi i kiepskie zajazdy. Mało tego, „siadał” mi od razu klimat Grombelardu – zabrakłoby opowieści o „neutralnych” jaskiniach, podróży w strugach deszczu, a zajazd Pogromca na Sępiej Przełęczy nie byłby witany przez czytelnika jak stary znajomy (w Królowej Grombelardu). To są rzeczy, które się odkładają w podświadomości odbiorcy. Moment wprowadzenia takich „klimatycznych” wstawek ma bardzo duże znaczenie – trudno to dać np. na samym końcu książki. Przecież życzę sobie, by czytelnik „jechał w tym deszczu” przez cały tom, a nie na ostatnich dwóch stronach.
Krótko mówiąc: bałem się, że majstrując przy Czarnych mieczach więcej spieprzę, niż poprawię. O czymś zapomnę, coś wlepię gdzie indziej „na siłę”. Może niepotrzebnie stchórzyłem? Ale wiesz, sto razy mi zarzucano, że stale grzebię w tych książkach, wiecznie coś zmieniam. Raz postanowiłem posłuchać dobrych rad. Tym bardziej, że – nie uwierzysz – ta mikropowieść, a nawet sam wątek porwania ma swoich miłośników. Wcale nie wszyscy podchodzą do tej historii z takim brakiem entuzjazmu, jak my dwaj. Znam ludzi, którzy lubią ten „ślepy zaułek”, traktują go jako szczególnego rodzaju scenkę rodzajową. Pocztówkę z Grombelardu.
Nie potrafię ocenić, czy rezygnując z wycięcia tego wątku podjąłem słuszną decyzję. Liczący miliony znaków i tysiące stron cykl, pisany na przestrzeni blisko czterdziestu lat, to piekielnie złożone przedsięwzięcie, wymagające licznych kompromisów. Coś za coś. Wiarygodność przedstawionego świata kosztem spowolnienia tempa akcji; gdzie indziej wiodący donikąd wątek, który wszelako buduje klimat albo rysuje sylwetkę bohatera, mającego później jakieś znaczenie.
Chciałbym to wszystko rozegrać bezbłędnie, ale nie potrafię. Czasem podejmuję złe decyzje, kiedy indziej tylko kontrowersyjne.
Doskonała książka nie istnieje. Idealny wieloksiąg – tym bardziej. O nieomylnych pisarzach nawet już nie wspomnę. Bez żadnej kpiny i cienia sarkazmu mówię: każdy może usiąść i spróbować zrobić to lepiej niż ja. Do zbudowania statku potrzebne są niesłychane pieniądze, armia pracowników i stocznia. Do zbudowania doskonałego cyklu literackiego – tylko chęć i najtańszy komputer.
Dzięki za wnikliwość. Odpowiedziałem wyjątkowo obszernie, bo trafiła się okazja pokazania literackiej kuchni. Lubię rozmawiać o konkretach, a tutaj miałem konkret.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej!