Szczerze? Nie wiem. Pytano mnie już o to; korci, żeby wreszcie wymyślić jakąś legendę. Może rozpiszę konkurs nt. „Skąd się wziął mój pseudonim”?
Skądkolwiek się wziął, to był najlepszy – z marketingowego punktu widzenia – pomysł, jaki miałem w życiu: czytelny, łatwy do zapamiętania znak firmowy.
Moje prawdziwe nazwisko wyciekło do publicznej wiadomości nie wiadomo kiedy – ktoś je chyba wkleił do Wikipedii. Nie mam pojęcia, dlaczego. Przychodzi mi na myśl ten marudny gość, z którego żoną wyjechałem do Afryki; miał zero poczucia humoru.
Nie istnieje żaden specjalny powód, dla którego miałbym ukrywać swe nazwisko. Poza jednym: nie lubię i nie chcę być rozpoznawany. W okolicy gdzie mieszkam, prawie nikt nie wie, czym się param – zapytany, oględnie mówię, że pracuję w domu przy komputerze. Trzeba mnie trochę przycisnąć, żebym wyznał więcej (nie posuwam się aż do kłamstwa; bez przesady). Nie chce mi się codziennie odpowiadać na pytania: „Co, sąsiad, piszesz pan coś?”.
Moje zdjęcia i prawdziwe dane istnieją w przestrzeni publicznej i już nic z tym nie zrobię. Ale im mniej tego, tym lepiej.