Dzień dobry! Shern K’hakahar istnieje, ale nie jest opowiadaniem.
To był bardzo wczesny okres mojej działalności literackiej. Nie jestem pewien, czy zdążyłem już wydać Króla Bezmiarów. Zaprzyjaźnione pismo VOYAGER zwróciło się do mnie o opowiadania oraz coś w rodzaju krótkiego przewodnika po świecie Szerni i Szereru. Dostarczyłem Prawo gór (teraz jest częścią „zbioropowieści” Grombelardzka legenda: Serce Gór), Miód dla Emiry (teraz w książce Żeglarze i jeźdźcy) oraz właśnie mini-przewodnik Shern… Zbioropowieścią – wytłumaczę krótko przy okazji – nazywam na własny użytek dość specyficzny dla mnie twór fabularny, będący zazwyczaj zbiorem rozmaitych form: opowiadań, mikropowieści, nawet krótkich powieści. Zebrane w jednej książce tworzą większą całość, czasem są połączone postacią głównego bohatera/bohaterki. Można te krótkie teksty czytać osobno, ale zazębiają się i uzupełniają.
Wracając do tekstu Shern K’hakahar powiem: nie ma on dzisiaj żadnej wartości, trzeba go traktować najwyżej jako ciekawostkę. Trzydzieści lat temu tak wyobrażałem sobie wymyślone uniwersum i rządzące nim mechanizmy. Potem to ewoluowało, dojrzewało, pojawiły się bardzo duże, zasadnicze zmiany. Lektura tego tekstu po trzech dekadach może najwyżej ogłupić, wprowadzić zamęt w głowie, jest to więc „ciekawostka” poniekąd niebezpieczna. Świat Szerni i Szereru wydaje się wystarczająco skomplikowany nawet bez zdezaktualizowanych, wiodących donikąd „objaśnień”.
Wszystko, co moim zdaniem wartościowe, publikuję w wydawanym właśnie przez Fabrykę Słów cyklu Księga Całości. Temu między innymi służy tom Żeglarze i jeźdźcy – czytelnicy od dawna nalegali, bym zebrał rozproszone, niepublikowane dotąd w formie książkowej teksty i włączył do swojej mega-opowieści. Właśnie to zrobiłem. Resztę moich wczesnoszererskich utworów naprawdę można i warto sobie odpuścić.
Każdy bądź prawie każdy autor popełnia rozmaite wprawki literackie, szkice i notatki… (p. chociażby poprzedni list tutaj, na tej stronie). To materiały mające wartość najwyżej dla jakiegoś psychofana-dewianta (z całą dla takich fanów życzliwością i sympatią), gotowych przeczytać nawet kartkę, którą ulubiony pisarz zostawił żonie przypiętą magnesikiem do lodówki („Kochanie, zachlałem z Krzyśkiem i nie pozmywałem naczyń”). Ilu jest takich ludzi? Publikować i przypominać podobnych rzeczy urbi et orbi nie warto.
Pozdrawiam serdecznie; mam nadzieję, że wyjaśniłem tajemniczą sprawę.